Nowe strony Lawla w poniedziałki i czwartki

Nowe strony Lawla w poniedziałki

Nie wiem, o której godzinie. Zadajecie zbyt wiele pytań na raz.

wtorek, 11 października 2016

Lawl #10

Od wyścigu kaczek minęło jakieś 30 minut:
- Jaka słodka cisza – Zachwyca się Zbyszek – Widzisz Andrzej? Czasem potrafisz nie być wkurwiający!
Po pochwaleniu syna, odwrócił głowę w jego kierunku by zobaczyć jego zadowoloną minę.
- Mogłem kurwa się domyślić.
Tymczasem Andrzej od prawie 20 minut siedzi wpatrzony w pięciozłotówkę, która z powodu nadzwyczajnego jesiennego upału została przez kogoś wdeptana w asfalt Próbował kilka razy oderwać ją od podłoża, ale połamał sobie na niej wszystkie paznokcie i pokaleczył palce.
- Pierdol się! - usłyszał głos nieopodal
- Tato... daj mi już święty... Tato?!
Andzej zdał sobie sprawę, że Zbyszka nie ma w pobliżu. Wulgaryzmy wypowiedział pewien łysy gość w dresie, który próbował ukraść przypadkowej kobiecie kołnierz ortopedyczny. Niechlubny czyn został jednak powstrzymany przez pewnego szlachetnego, dobrze zbudowanego mężczyznę.
- Potrzebuję tego kołnierza! Całe życie chodzę z głową w dół, wszyscy śmieją się ze mnie, że nie mam pewności siebie. Żadna dziewczyna mnie nie chce, ostatnio nawet umówiłem się z karłem, żeby nie zwracała uwagi na mój nawyk. I wiesz co mi powiedziała? - Żali się dresiarz
- Gówno mnie to obchodzi, ściągaj to z szyi i oddaj tej pani – Rozkazał bohater złodziejowi
- Powiedziała, że chodziłaby ze mną, ale widzi że chodzę na chemioterapię i ona nie chce cierpieć jak umrę na raka.
- Jak nie oddasz kołnierza, to poważnie umrzesz i to wcale nie na raka.
- Nie oddam!
Siłacz złapał złoczyńcę za kurtkę, i wyciągnął rękę do jego karku, by zerwać z niego kołnierz. Jednak zanim zdążył to zrobić, ortalion puścił i dresiarz upadł na głowę uszkadzając sobie kark.
- Teraz... Teraz możesz oddać pani kołnierz, dziękuję – Powiedział z bólem w głosie przestępca, świadom tego że z urazem karku dostanie swój własny kołnierz
Bohater zdjął z niego kołnierz i odwrócił się by pójść w stronę okradzionej kobiety. Kiedy miał już zrobić pierwszy krok, ktoś stanął na jego drodze.
- Ale pan jest silny, podniósł pan go jedną ręką! - Krzyknął z zachwytu Andrzej
- Przejdź, pani cierpi.
- Ja też cierpię! Pan zobaczy moje zniszczone dłonie!
- Rany boskie! Jak mogę ci pomóc?!
Silny pan miał pewną słabość, mianowicie nie potrafił przejść obok czyjegoś cierpienia obojętnie. Widząc poniszczone dłonie Andrzeja zapomniał całkowicie o okradzionej pani. Biedaczka nie mogła o sobie przypomnieć, ponieważ straciła przytomność z bólu, po tym jak straciła usztywnienie dla karku. Bohater udał się z Andrzejem na miejsce pięciozłotówki wtopionej w asfalt.
- Po co panu to kółko? - Zapytał Andrzej widząc kołnierz w ręce dobroczyńcy
- Nie pamiętam... - Odpowiedział siłacz i rzucił nim za siebie
Chłopak wskazał wielkoludowi pięciozłotówkę. Siłacz uśmiechnął się, podwinął rękawy i pewnym ruchem wbił dłonie w asfalt, tak jakby był wykonany z plasteliny. Zacisnął zęby i wyrwał kawałek chodnika razem ze wtopioną w niego monetą. Następnie rzucił tym kawałkiem o chodnik, który roztrzaskał się na kawałki. Moneta potoczyła się zaś parę metrów dalej. Kiedy Andrzej otrząsnął się z szoku, po tym co zobaczył, poszedł za monetą. Kiedy już się po nią schylał, dziwny, wielki robak przemknął przed nim i zwinął mu pięciozłotówkę sprzed nosa. Stworzenie szybko uciekło z łupem do szczeliny przy krawężniku.
- Moje batoniki – Zajęczał Andrzej płaczącym głosem
Siłacz nie widział całej sytuacji. Zajęty był wypełnianiem dziury w chodniku potrzaskanymi fragmentami bryły, którą z wyciągnął wcześniej z podłoża. Kiedy skończył, podszedł do chłopca
i zauważył łzy kapiące mu po policzkach. Pomyślał, że to z radości więc zadowolony z udzielenia komuś pomocy, klepnął chłopaka po ramieniu.
Andrzej posiniał na twarzy i cała droga rowerowa usłyszała jak ryknął z bólu. Okazało się, że "lekkie" klepnięcie siłacza połamało mu kości.
- To chyba najdziwniejsze podziękowanie jakie w życiu widziałem – Zdziwił się siłacz.

czwartek, 6 października 2016

Lawl #9

- Dlaczego taka trucizna sprzedawana jest w sklepach każdemu? A co jeśli kupią ją dzieci, które nie potrafią czytać? - Zastanawiał się Andrzej.
Kiedy wypowiadał słowo "dzieci", przypomniały mu się nieletnie bydlęta, które dręczyły go przez całą szkołę podstawową. Im bardziej je wspominał, tym bardziej przestało mu zależeć na ich losie.
- A niech żrą – Stwierdził, po czym poszedł wyrzucić papierek do kosza. Wygląda na to, że bardziej zależało mu na losie planety niż ludzi. Zaczął nawet poważnie myśleć nad zostaniem weganem, ale jego rozważania przerwało mocne klapnięcie w tył głowy.
- Podnoś je i zakładaj – Nakazał synowi Zbyszek, który rzucił Andrzeja sandałami w głowę.
- Dlaczego mnie rzuciłeś? Nie mogłeś mi ich podać? - Oburzył się chłopak.
- A nie mogłeś zamknąć mordy kiedy się odezwałeś?
Andrzej zrozumiał aluzję, usiadł na chodniku i właśnie zamierzał założyć pierwszy sandał.
- Gdzie kurwa, zabieraj nogę! - Zezłościł się ojciec.
- O co ci chodzi, przecież kazałeś mi je założyć.
- Ale zdejmij skarpetę!
- Nie nosi się skarpet do sandałów?
- Nie no, nosi. Ale nie upierdolone błotem!
Kiedy Andrzej uporał się z założeniem sandałów, wyruszył razem ze Zbyszkiem na miasto. Takie styuacje, kiedy spędzają razem czas, zdarzają się bardzo rzadko. Jeśli już do tego dochodzi, to w zasadzie niewiele się do siebie odzywają.
- Jak było w pracy? - Spróbował przerwać milczenie Andrzej
- Przecież pracuję w domu kurwa – Odpowiedział Zbyszek
Chłopak uznał to za dziwne, ponieważ nigdy nie wydział, żeby jego ojciec robił w domu cokolwiek produktywnego. Jaki mógł być zawód, a co za tym idzie nazwisko Zbyszka?
- A jaki masz zawód? - Zapytał Andrzej. Trochę głupio było mu pytać ojca o nazwisko.
- Pie... - Odpowiadał Zbyszek, ale nagle coś rozproszyło jego uwagę.
Rodzinka znajdowała się na dość długiej trasie rowerowej ciągnącej się wzdłuż rzeki. W pobliżu organizowany był wyścig kaczek po rzece. W chwili, kiedy Zbigniew odpowiadał na pytanie, rozległ się sygnał do startu.
"Piekarz? Pielęgniarz?" Zastanawiał się Andrzej – "A może coś jeszcze bardziej niesamowitego, tylko co? Zawodów jest przecież wiele..."
- Kaczki są takie majestatyczne – Opowiadać zaczął Zbyszek – Żaden inny ptak nie odbiera od ciebie kąska bułki z taką wdzięcznością, przy każdym kłapnięciu dziobem zdają się dziękować i życzyć wszystkiego najlepszego swojemu darczyńcy. Wiesz w ogóle dlaczego one są lepsze niż takie gołębie? Bo potrafią pływać! Mają takie super stópki i zapieprzają jak motorówki! Zobacz tylko, ja się znam na rzeczy, wygra ta z ósemką!
20 minut później:
*Wygrywa numer osiem! Gratulacje* - Rozległ się głos z głośnika
- Mówiłem ci kurwa, ta z ósemką miała takie udka, że nie było chuja żeby przegrała!
- Szkoda, że się spóźniliśmy, mogłeś postawić na nią pieniądze!
- A właśnie, jaki był kurs na ósemkę? - Zastanawiał się Zbyszek, po czym poszedł w kierunku kasy i zadał takie pytanie. Po otrzymaniu odpowiedzi wrócił do Andrzeja chwiejnym, niepewnym krokiem i odpowiedział:
- Siedemdziesiąt dwa do jednego. Za piątaka miałbym ponad trzy i pół stówy.
- A tak właściwie, skąd tak dobrze znasz się na kaczkach? - Dziwił się syn zdolnościami ojca
"Zaraz, czy on mówił o dawaniu bułek kaczkom? Chyba faktycznie jest Piekarzem i po prostu oddaje niesprzedane, wyschnięte resztki kaczkom! Polubił je i zaczął o nich dużo czytać, to zaczyna mieć ręce i nogi!" - Andrzej czuł, że rozwiązanie zagadki nazwiska jednego z ojców, jest już na wyciągnięcie ręki.
- Po prostu bardzo lubię kaczki... - Odpowiedział enigmatycznie Zbyszek.
- Więc jaki jest twój zawód? Pie...
- Pierdol się – Ryknął Zbyszek, nie mając zamiaru dzielić się z synem tą informacją
Potem szli dalej, po drodze rowerowej, jak za starych dobrych czasów. W milczeniu.

poniedziałek, 3 października 2016

Lawl #8

Nieopodal domu, Andrzej poczuł potrzebę by usiąść na ławcę i zastanowić się nad kilkoma sprawami. Do tej pory nie uzyskał odpowiedzi na nurtujące go pytanie: jak należy jeść batonik?
Obracał, przybliżał, oddalał. W końcu postanowił wyjąć go z papierka.
"Być może jest na nim jakaś strzałka" – pomyślał. Wielkie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że owa strzałka rzeczywiście tam jest. Po chwili euforii nastąpiła kolejna bolączka: "Na co wskazuje ta strzałka? Na początek, czy na koniec?". Po dłuższych przemyśleniach, Andrzej zdecydował że zje środek batonika i wywali obie końcówki. Po spożytym posiłku, położył obok siebie na papierku dwie końcówki batonika i przyglądał im się dokładnie. W końcu czymś się muszą różnić, skoro jedna jest trująca.
- Będziesz to jadł? - Zapytał go człowiek w brudnym ubraniu, strasznie wychudzony.
- Nie... - Odparł bez namysłu Andrzej.
- Dziękuję ci dobry chłopcze – Uradował się chudzielec i błyskawicznie pochłonął resztki. - Jestem ci teraz dozgonnie wdzięczny. Powiedziałbym nawet, że aż po grób.
"Grób?" - zastanawiał się Andrzej – "Czyżby zjadł te końce wiedząc że po nich umrze?"
- Pozwól, że się przedstawię młodzieńcze. Nazywam się Wiesław Bezdomny. A jak ciebie zwą?
- Andrzej... Po prostu.
- Jesteś obcokrajowcem?
- Nie. Po prostu Andrzej. Nie mam nazwiska.
- Uwierz mi, że oddałbym wszystko by być na twoim miejscu. Tylko kurwa nie mam niczego. Jestem chorym człowiekiem w chorym świecie. Moje nazwisko jak jakaś zaraza przeszło z moich rodziców na mnie i skazało mnie na takie życie. Bez nadziei na poprawę. A ty masz kartę czystą!
"Mylisz się. Ja nawet nie istnieję" – pomyślał Andrzej i zacisnął zęby – "Nawet nie wiem kto mnie urodził, nie pamiętam skąd naprawdę pochodzę, a na domiar złego dwóch facetów adoptowało mnie jako zwierzaczka". Kiedy tak wyliczał ile nieszczęść go spotkało, Bezdomny nagle runął z ławki na ziemię i się nie podnosił.
Andrzej przeraził się. Co, jeśli ktoś widział go częstującgo biedaka końcówkami batonika? Nie chciał spędzić reszty życia w więzieniu.
- O Boże! Tam leży człowiek! - Krzyknęła kobieta przechodząca obok przypadkiem.
- Pani się nie boi, to mój dziadek, śpi sobie tylko
- Skoro tak, to w porządku – Stwierdziła kobieta i poszła być zbędną postacią gdzie indziej.
Kiedy tylko zniknęła z widoku, Andrzej czym prędzej uciekł z miejsca "zbrodni" i poszedł do domu. Starał się sprawiać wrażenie, jakoby nic niezwykłego go dzisiaj nie spotkało.
- Cześć taty! - Krzyknął w progu mieszkania.
- Co chcesz kurwa ukryć – Odpowiedzial Zbyszek
- Ja... nic! Przecież zachowuję się tak jak zawsze. Zobacz, nawet nie wytarłem butów tak jak zwykle i zaraz mnie okrzyczysz, że nie wchodzę do chlewu tylko do mieszkania.
- Jakich kurwa butów? - Patrzył zdziwiony Zbyszek na stopy Andrzeja.
Wtedy to chłopak dopiero zorientował się, że stoi w środku domu w skarpetach ubrudzonych błotem. Widząc minę zdenerwowanego Zbyszka, uciekł z domu by oddać się w ręce policji.
- Wracaj tutaj gnoju! Myślisz, że będziemy ci z tatusiem co chwilę kupować nowe buty?!
Kiedy Andrzej przybył na miejsce gdzie spotkał Bezdomnego, okazało się że jego ciało gdzieś zniknęło. Zdziwił się, ponieważ nie słyszał by jechała tam policja lub pogotowie.
Pół kilometra dalej, Bezdomny szedł z radością do noclegowni. Nie dość, że pojadł, to jeszcze kamyki nie wbijają mu się w stopy, bo wreszcie ma własne buty.
- Szkoda mi chłopaka, nie ma nazwiska, a teraz też i butów. Ale tym bardziej w jego sytuacji przyda mu się taka lekcja życia. - Usprawiedliwiał się biedak
Nagle poczuł się źle, zaczął wymiotować i mocno kręciło mu się w głowie. Wreszcie stracił równowagę i niefortunnie upadł na ziemię rozbijając sobie głowę o krawężnik. Obrażenia były tak poważne, że nie udało się go uratować.
Andrzej nie chcąc wracać do domu, siedział na ławce i czytał informacje z papierka po batoniku: "Produkt może zawierać śladowe ilości orzechów arachidowych"