Nowe strony Lawla w poniedziałki i czwartki

Nowe strony Lawla w poniedziałki

Nie wiem, o której godzinie. Zadajecie zbyt wiele pytań na raz.

czwartek, 29 września 2016

Lawl #7

Szczęśliwy Andrzej szedł z łupem do domu. Po wielu bolesnych przeżyciach wreszcie miał upragniony batonik tylko i wyłącznie dla siebie. Zwlekał on jednak z decyzją o skonsumowaniu słodyczy, chciał przeciągnąć w czasie tę radosną chwilę jak najbardziej się dało. Kiedy oglądał opakowanie, w oczy rzuciło mu się jedno zdanie:"Najlepiej spożyć przed końcem"
- Ale którym końcem - Zastanawiał się Andrzej – Przecież batonik ma dwa końce.
Były tam też jakieś cyferki, ale Andrzej nie zawracał sobie nimi głowy. W końcu nigdy nie lubił matematyki. Słyszał kiedyś o trujących końcówkach bananów, więc w obawie o własne życie postanowił poszukać pomocy u przechodniów. Niestety, każdy omijał go szerokim łukiem. Być może powodem była ślina, która nadmiernie toczyła mu się z ust na samą myśl o przekąsce. Po dłuższej chwili okazało się, że jednak nie całym społeczeństwem zawładnęła znieczulica.
- Dzień dobry chłopcze – Powitał go serdecznie nieznajomy, dorosły człowiek.
- Dzień dobry... - Odpowiedział niepewnie Andrzej. Wyraźnie nie ufał przechodniowi.
- Czy chcesz stać się lepszym od innych? Chcesz unieść się nad nimi i pluć na nich z góry?
- Nie, chcę tylko zjeść batonik ale nie wiem który koniec się wyrzuca.
- Pokaż mi ten batonik...to ci podpowiem – zaproponował mężczyzna.
- A obiecuje mi pan, że sam go nie zje?
- Przysięgam!
- Proszę – Powiedzial Andrzej wręczając batonik nieznajomemu. Ten natomaist zrobił rzecz nieoczekiwaną. Rzucił batonikiem o ziemię, rozdeptał i splunął na Andrzeja.
- Ty niższa formo życia! My, weganie, jesteśmy o 20... nie, o 50 procent lepsi od was! Nie pozwolę wam wykorzystywać krów do produkcji czekoaldy!
Dla naszego bohatera, czas się jakby zatrzymał. Wewnątrz głowy słyszał obijające się echo tupnięć, które zniszczyły jego smakołyk. Potem nastała cisza. Przed oczami zrobiło mu się czarno, by zaraz potem widzieć wszystko w odcieniach krwistej czerwieni. Pierwszy raz w życiu miał ochotę kogoś poturbować.
- Mowę ci odebrało? - Wyśmiewał się weganin – No tak, przecież nie masz siły mówić, skoro nie zjadłeś swojej barbarzyńskiej przekąski!
- Chcesz zobaczyć ile mam siły? - Odpowiedział Andrzej. Jednak barwa głosu, który wydobył się z jego ust, wcale nie przypominała jego piskliwego głosiku. Ten budził przerażenie, był pozbawiony wszelkich emocji.
Nagle poczuł klepnięcie w ramię. W jednym momencie, wszystko wróciło do normy. Przed jego oczami pojawił się nowy nieznajomy człowiek, który w wyciągniętej w kierunku Andrzeja ręce trzymał cały, nienaruszony batonik.
- Trzymaj – Podarował Andrzejowi batonika, po czym odwrócił się w kierunku weganina.
- A ty to kto, jego tatuś? - Szydził z przybysza weganin. - Gówniarz nie jest zbyt duży, by przychodzili po niego rodzice?
Nie usłyszał jednak odpowiedzi na żadne z tych pytań. Zamiast tego zobaczył otwartą dłoń skierowaną w jego stronę.
- Liczę do trzech – Ostrzegł przybysz
- Chcesz się bić?
- 3...
- Nie rozumiesz chyba, jestem weganinem!
- 2...
- JESTEM O 89 PROCENT LEPSZY OD CIEBIE TY GŁUPI ŚMIECIU!
- 1...
- JESTEM... - Nie dokończył. Mimo, że przybysz nawet nie drgnął, to weganin nagle poczuł jak strach ściska jego gardło i klatkę piersiową. Poczuł zimno, jakby wyszedł na dwór bez ubrań w środku stycznia. Chciał uciekać jak najdalej, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. W końcu nie wytrzymał, stracił przytomność i padł na ziemię.
Przybysz natomiast odszedł bez słowa, choć właściwie jego już tam nie było zanim weganin upadł na chodnik. Andrzeja interesował jednak tylko batonik w jego dłoni:
- Tego też należy spożyć przed końcem – Posmutniał i poszedł w swoją stronę.

poniedziałek, 26 września 2016

Lawl #6

 Pobity do nieprzytomności Andrzej trafił do gabinetu Pielęgniarki. Przez kilka godzin majstrowała przy jego twarzy, do momentu aż obudziła go wkładając mu tampon do nosa.
- Michał, czemu znowu wkładasz mi palec do nosa jak śpię... - Marudzil zaspany Andrzej.
Pielęgniarka po chwili niezręcznej ciszy, postanowiła zażartować nieco z pacjenta:
- To nie jest palec – Powiedziała łaskocząc go swoimi włosami dookoła nosa
Andrzej przerażony wyskoczył z łóżka i ustawił się tyłem do ściany, zakrywjąc twarz dłońmi. Stojąc pod ścianą zauważył mnóstwo krwi wokół obrotowego krzesełka po drugiej stronie gabinetu.
- Nie wiem jak to zrobiłeś, ale chłopak który trafił tu z tobą będzie musiał nauczyć się podcierać dupę stopami. Chyba, że trafi na chirurga który zna się na puzzlach.
- Pamiętam, że negocjowaliśmy, a potem nagle rzucił się na mnie z pięściami.
- Czyli nie masz zaników pamięci... - notuje Pielęgniarka – Masz zawroty głowy? Nie masz problemów ze wzrokiem?
- Nie, nic z tych rzeczy.
- Strasznie cię pobił, przykładałam chyba tony lodu do twojej twarzy, ale dalej wyglądasz okropnie.
Andrzej podszedł do lustra, rzucił okiem na swoje odbicie i zrezygnowanym głosem odpowiedział:
- To moja normalna twarz.
Pół godziny niezręcznej ciszy później, Pielęgniarka postanowiła nieco się zrehabilitować:
- Mogłam po prostu nieco pomylić się w ocenie, ten tampon w nosie trochę zmienia sposób postrzegania rysów twarzy, przedłuża jej owal, odbiera powagę...
- Mogę wziąć sobie ten długopis? Nie miałem nigdy takiego co klika.
- Jasne, a nie jest ci przykro za to co powiedziałam?
- A co pani powiedziała? *klik* Ah, pamiętam. Że wyglądam okropnie. *klik* Nie, nie winię panią. Słyszę to codziennie, więc może coś w tym jednak jest. *klik*
Pielęgniarka w myślach przeklinała Andrzeja:"Oddawaj natychmiast mój ulubiony długopis, ty pierdolony wybryku natury".Ale on nie imał takiego zamiaru, wręcz nie posiadał się ze szczęścia, że może teraz klikać do woli.
- *klik* Czy jestem już zdrowy, mogę już iść? - Zapytał Andrzej spiesząc się do domu. Miał przecież iść ze Zbyszkiem na miasto.
- Poczekaj chwilę, muszę jeszcze wykonać kilka badań – Pielęgniarka próbowała zyskać na czasie – Tylko gdzie ja schowałam stetoskop...
Szukając sprzętu w szafce, odkładała na stolik obok różne przedmioty, które przeszkadzały jej w poszukiwaniach. Nie mogła przestać myśleć nad sposobami na zamordowanie Andrzeja, który podstępem przechwycił jej ulubiony długopis. "Tak nie wolno" – Podpowiadało jej sumienie. Ale złość po utracie jej najcenniejszego przedmiotu stawała się coraz silniejsza..
- Odzyskam go mamo, choćby nie wiem co – Poprzysięgła.
- Co pani mówiła? *klik**klik*
- Ja? Mówiłam że... odzyskam twoje zdrowie. I wcale nie żywię do ciebie urazy za to, że zabrałeś mi długopis który kupiła mi mama na 5 minut przed swoją śmiercią. Do dzisiaj pamiętam jak powiedziała "Nic więcej ci już nie kupię ty chciwa gówniaro". To był pierwszy raz kiedy nie kłamała, a ten długopis jest tego pamiątką.
- Uspokoiła mnie pani trochę. *klik* Zastanawiałem się czy to tak w porządku zabierać pani taki ładny długopis, ale skoro pani uważa że nie ma problemu, to nie muszę już się obwiniać.*klik*
"Mamo, będziesz miała gościa w piekle. Poczekaj parę chwil" – W tym momencie nie było już mowy o wyrzutach sumienia. Pielęgniarka w szale złapała za pierwszy lepszy przedmiot z szafki i wymierzyła nim w pacjenta
- BATONIK!!! - Ucieszył się Andrzej widząc batonik w dłoni Pielęgniarki, skierowany w jego stronę. Z radości nieświadomie rzucił długopisem gdzieś za siebie, chwycił przysmak i cały w skowronkach opuścił gabinet.
Pielęgniarka nie mogąc nadziwić się takiemu obrotowi spraw, upadła na kolana i na czworaka poszła pod ścianę po upuszczony długopis. Czuła największą ulgę w swoim życiu... dopóki nie spróbowała kliknąć. Zamiast sympatycznego *klik*, usłyszała.... *trach*
- Obyś się udławił skurwysynie.

czwartek, 22 września 2016

Lawl #5

 Kiedy Andrzej dotarł do szkoły, jego uwagę zwróciło niecodzienne poruszenie. Wszyscy kierowali się w stronę sklepiku szkolnego.
"Czyżby rozdawali batoniki?" - Zastanawiał się Andrzej i postanowił to sprawdzić. Na miejscu okazało się, że sklepik był zamknięty, a podłoga w jego pobliżu niemalże w całości byla pokryta kałużą krwi.
- No nie. Jak zwykle się spóźniłem. - Zesmucił się Andrzej opuszczając głowę w dół. Wtedy to na podłodze zauważył jakąś kartkę. Czyżby kupon rabatowy na batoniki?
"Rzegnaj świecie" – taki napis widniał na kartce, która wylądowała w koszu.
- Te Andrzej! Co ty tam wyrzuciłeś do śmietnika?! - Krzyknął z końca korytarza "kolega" z klasy, Krystian Pucybut.
- Kupon rabatowy na batoniki. Wyrzuciłem go bo i tak nie mam pieniędzy – Odpowiedział Andrzej wzruszając ramionami.
Nagle podłoga zaczęła się trząść, a charakterystyczny szkolny szmer zamienił się w okrzyki bojowe przeplatane piskiem halówek. Około setka uczniów pognała w stronę śmietnika i zaczęła się walka o kupon. No i w efekcie krwi było tam potem jeszcze więcej. Nasz bohater postanowił jak najszybciej, ale po cichutku opuścić plac boju. Nie chciał myśleć co stanie się z nim jak prawda wyjdzie na jaw. Kiedy szedł przez korytarz, usłyszał głos mówiący do niego zza pleców.
- Jak tłum się zorientuje, jesteś martwy jak pani Sklepikarka. - Zapewnił Krzysztof Detektyw, uczeń z 2b, czyli klasy wyżej niż Andrzej. - Fuzja z Kasjerowem, krew, pożegnalna kartka, zamknięty sklepik. Wszystko wskazuje na to, że Sklepikarka podcięła sobie żyły zamknięta w sklepiku. Nie chciała czekać aż Kasjerzy zabiorą jej wszystko. Zastanawiasz się jak na to wpadłem? Powiem ci bo zdaje się, że nie znasz tu ludzi. Nazywam się Detektyw Krzysztof. Potrafię rozwiązać wszystkie zagadki.
- Wszystkie? - na twarzy Andrzeja zarysowało się zainteresowanie rozmówcą.
- Jasne, ale nie ma nic za darmo.
- Dam ci pół batonika.
- Żartujesz? Mam jeść po tobie ośliniony batonik?
- Możesz jeść pierwszy jak chcesz.
- Zgoda. Więc jaki jest twój problem?
- Chodź tu bliżej, nikt nie może tego usłyszeć.
Krzysztof zbliżył się i Andrzej zaczął mówić do niego szeptem.
- Ostatnio wypadł mi ostatni mleczak i-
- I chcesz wiedzieć dlaczego miałeś jeszcze mleczaka w liceum?
- Daj mi skończyć. Włożyłem mleczak pod poduszkę, a rano go tam nie było.
- I pewnie nie było pieniążka.
- Zgadza się. Nie było pieniążka.
- Chcesz żebym pomógł ci złapaćzłodzieja zęba, byś mógł dostać za niego pieniążek?
- Wystarczy mi sam pieniążek. Masz jakiś dla mnie?
- Poczekaj. Chcesz żebym dał ci pieniążek, a ty kupisz sobie batonik i dasz mi zjeść połowę?
- Możesz też wziąć papierek, jeśli chcesz. Ale na tym koniec negocjacji.
- Mam lepszy pomysł. Ja zaraz spuszczę ci wcir, a ty pozbierasz swoje zęby i kupisz sobie batoniki tylko dla siebie.
- A jak mam je pogryźć bez zębów debilu?
Andrzej przesadził i dostał obiecany wcir. Oczywiście nikt nie starał się w to mieszać, #spoleczenstwo i te sprawy. Zresztą kto by stawał w obronie "dziwoląga bez nazwiska". Kiedy Krzysztof zmęczył się obijaniem twarzy Andrzeja, wstał, splunął na przeciwnika i patrząc na swoje zakrwawione ręce przeraził się. "Posunąłem się za daleko" – pomyślał, po czym popatrzył na Andrzeja. Był cały we krwi, ale coś było nie tak. Na jego twarzy nie było nawet najmniejszej rany. - - Ta cała krew... jest moja?! Połamałeś mi ręce skurwysynie! - Krzyczał wściekły Krzysztof.
Jednak Andrzej nie słyszał, nie dlatego że mial to w dupie.

Po prostu z bólu stracił przytomność.

poniedziałek, 19 września 2016

Lawl #4

 Następnego dnia rano, wszystko było po staremu:
- Andrzej! Wstawaj do szkoły! - Krzyknął z kuchni Michał.
- Minutka... - jęknął Andrzej przewracając się na drugi bok
- No chodź tu, zrobiłem ci śniadanie!
"Śniadanie?" - zastanawiał się Andrzej – "On nie potrafi zrobić nic innego niż- "
- MIELONE CI STYGNĄ GNOJU! - Wydarł się Zbyszek, widać nie w humorze.
- Już idę... - Odpowiedział Andrzej podnosząc się powoli z łóżka. Zastanawiało go, dlaczego przy każdym ruchu głowy odczuwa ból w karku... oraz dlaczego Michał nie nauczył się przez tyle lat robić nic innego niż mielone. Mógłby chociaż schabowe raz w życiu zrobić.
Kiedy dotarł do kuchni i usadowił się na taborecie, coś dziwnego zwróciło jego uwagę.
- Zbyszek, zmieniłeś sweterek?
- TO BYŁ GOLF PO DZIADKU KURWA – Krzyknął Zbyszek, cały czerwony na twarzy. Nawet oczy miał całe czerwone
- Proszę cię Andrzej, nie denerwuj Zbyszka – uspakajał sytuację Michał – Całą noc twój tata opłakiwał stratę swojego ulubionego sweterka
- GOLFA PO DZIADKU KURWA – Poprawił Zbyszek
Chłopak nie mogąc nadziwić się nowemu imidżowi Zbycha, z trudem odwrócił od niego wzrok. Kiedy jednak to się stało i popatrzył na talerz, coś się nie zgadzało.
- Bez ziemniaków? - Zdziwił się Andrzej – Z czym mam to zjeść?
- Andrzejku – westchnął Michał – Kto normalny je ziemniaki na śniadanie...
Zapanowała cisza.
- Czemu przykładasz dłoń do czoła? Masz gorączkę? - Zaniepokoił się tatuś zachowaniem dziecka.
- Tak po prostu... - odpowiedział, ale poczuł że już wcześniej w ten sposób przykładał rękę do czoła, ale nie mógł przypomnieć sobie kiedy.
- A ty siadaj i jedz Zbyszek, tylko może zmień sweterek bo sobie załatwisz kolejne ubranie.
- GOLF PO OJCU KURWA – Zbyszek w tym momencie miał chyba jakies 90% krwi z obiegu skumulowane w głowie. Nigdy w życiu nie był aż tak czerwony.
- Andrzejku, dzisiaj po szkole pójdziesz ze Zbyszkiem na miasto.
Chłopak spojrzał w stronę przekrwionego ojca i strach ścisnął mu gardło tak, że nie mógł przełknąć kęsa mielonego. Utknął mu w gardle i po krótkiej walce udało mu się udrożnić swój układ oddechowy.
- Idziemy kupić mu nowy sweterek? - zapytał Andrzej udając że przejął się stratą Zbyszka
- GOLF PO... - Zapędził się nieco Zbynio.
- Czyli nie nowy a używany?
- A WEŹ KURWA. MASZ KARĘ NA KOMPUTER KURWA.
- Przecież nie mam komputera.
- TO KUPIMY ŻEBYŚ MIAŁ
- Komputer?
- KARĘ
- Czy to konieczne, żebym szedł ze Zbyszkiem na miasto? Boję się o własne życie i zdrowie.
- Spokojnie – uspokaja Michał – przecież i tak codziennie wychodzisz z domu się zabić i jakoś zawsze wracasz.
- Nieprawda, wczoraj nie wychodziłem się zabić. Wróciłem i chyba musiałem pójść od razu spać, bo nic sobie nie przypominam. Ale śniły mi się dziwne rzeczy, że poszedłem do sklepu i-
Wypowiedź Andrzeja przerwały odgłosy Zbyszka dławiącego się kotletem.
- Już późno Adrzej, leć szybko do szkoły a ja pomogę Zbyszkowi – polecił Michał, a Andrzej posłuchał.
Kiedy drzwi od domu zamknęły się za chłopakiem, Zbyszek przestał się telepać jak opętany.
- Dał się nabrać – śmiał się Zbyszek i wziął kolejny kęs kotleta.
- Uspokój się, bo naprawdę się udławisz – przestrzegł Michał - Zbyszek? Jesteś siny na twarzy, wszystko w porządku?

czwartek, 15 września 2016

Lawl #3

W drodze do domu coś nie dawało Andrzejowi spokoju. I tu nie chodziło o głód. "Widzę doskonale jak głupie jest to miasto, jak głupi jest ten kraj." - Te słowa pająka człowieka obijały się o chłopięcą czaszkę i nie chciały jej opuścić. To było dość niecodzienne, ponieważ zazwyczaj jego czaszkę obijały pięści. "Miasto, kraj... A co ze światem?" - Zastanawiał się Andrzej. Tak bardzo się zamyślił, że aż zatrzymał się na latarni i nabijając sporego guza na czole rozłożył się nieprzytomny na chodniku. Kiedy po kilku minutach ocknął się, leżał na ławce obserwowany przez starego zaniedbanego człowieka, od którego czuć było alkohol.
- A jednak żyjesz - śmiał się starszy pan – Chociaż i tak łatwo stwierdzić po tym pulsującym guzie na czole.
- Guzie? - Zdziwił się Andrzej i dotykając czoła skrzywił się z bólu – Czy to jest groźne?
- Nigdy w życiu nie nabiłeś sobie guza? Nie uderzyłeś się nigdy mocno?
- Nie. Nie jestem głupi żebym sam się bił.
- I nikt ciebie nigdy nie uderzył?
Chłopak przypomniał sobie szkołę: setki bójek lub zwyczajnych napaści ze strony rówieśników. Za każdym razem przegrywał, ale poza bólem nigdy nic mu się nie działo. Żadnych złamań, żadnych "guzów". Nie uleciała mu nawet kropelka krwi. Kiedy ból czoła dał o sobie znać w trakcie tych wspomnień, obleciał go blady strach:
- Czy mi wypływa mózg?! - Spytał przerażony.
- Nie – Śmieje się starzec – Najpierw trzeba go mieć!
- To nie jest śmieszne.
- Wybacz, po prostu zawsze staram się śmiać, niezależnie co mnie spotka. Po prostu nie pozostało mi nic innego po tym jak zamknięto mój sklep. Wtargnęła do niego banda urzędasów i nakazali mi wypierdalać w podskokach. A ja miałem przecież stabilizator na kolanie po wypadku w pracy. Jak miałem niby skakać? Pluję na tych zasranych Kasjerów. Od kiedy nasze miasteczko wchłonęło Kasjerowo, wszyscy Sklepikarze, Sprzedawcy, Ekspedienci potracili swoje dobytki. Wszystko przeszło w łapska chciwych Kasjerów. - opowiadał bezdomny żywnie gestykulując – Gdyby mi ktoś podstawił te gnidy na długość ręki to bym...
- Jak nie wypływa mi mózg, to co mi wychodzi czołem? - zastanawia się Andrzej macając palcami narośł – Może ktoś mi coś zasadził w czole dla żartów? Nie powinienem zasypiać na lekcjach...
- Posłuchałbyś może co mam do powiedzenia! - oburzył się stary – Kto cię tak wychował?
- Cóż. Gdybym miał panu odpowiedzieć na to pytanie, to już wolę żeby mi ten mózg wypłynął...
Po uspokojeniu starca, Andrzej udał się w dalszą drogę do domu. Cały czas przyciskał dłoń do czoła, tak dla pewności gdyby starzec chciał go oszukać w kwestii wypływania mózgu. Kiedy już zbliżał się do swojego bloku, zobaczył na chodniku wielki cień ptaka. Zszokowany podniósł głowę, a jego oczom ukazał się wielki, fioletowy bocian. Po kilku okrążeniach wokół Andrzeja, zwierzę wylądowało wprost przed nim.
- Za dwa chleby wpół do kromki – Powiedział, kopnął Andrzeja z partyzanta w czoło i odleciał.
Chłopak przez chwilę starał się zrozumieć do czego doszło. Nie poczuł najlżejszego bólu po kopnięciu ptaka, a na dodatek okazało się że guz zniknął. "Czy to ptak tego staruszka?" - Zastanawiał się Andrzej, ale potem stwierdził że to niemożliwe. Jedyne co według niego łączyło staruszka z ptakiem, to brak uzębienia. A skoro sam Andrzej był w tym momencie w takim samym stanie, w jakim opuścił mieszkanie, to uznał że nie ma czym się zamartwiać i ruszył dalej. Kiedy minął próg domu, postanowił grzecznie się przywitać z ojcami. Sam nie wiedział dlaczego, może jeszcze życzliwość pająka człowieka mu się udzielała.
- Cześć tatki – krzyknął Andrzej z radością w głosie, ale nikt nie odpowiadał – Jest ktoś w domu?
Nagle poczuł silne uderzenie w kark i stracił przytomność.
- Dość kłopotliwe zwierzaki chodzą po tym świecie – Wzdychał Zbyszek – Tak podjudzać naszego Andrzejka do buntu.
- Przebierz się lepiej bo mając całe ubranie w pajęczej sieci, nie przekonasz go że to był tylko sen
- Myślisz, że to się spierze w 40 stopniach?
- Raczej nie, a co?
- Mój golf po dziadku. Kurwa...

piątek, 9 września 2016

Lawl #2

 Kiedy przekroczył próg spożywczaka, jego oczom ukazał się dość niecodzienny widok. Ludzie owinięci po szyję w kokony z pajęczej sieci zwisali z sufitu.
- Niestety nie możemy cię obsłużyć chłopcze, zostaliśmy zaatakowani przez człowieka pająka – Oznajmiła płaczącym głosem pani Jadwiga Kasjerka – jeśli możesz to błagam, biegnij po pomoc!
- Jestem pająkiem człowiekiem! - Krzyknęła oburzona kreatura wyłaniająca się powoli spod lady. - Ile razy mam wam powtarzać. Człowiek pająk to człowiek zmutowany przez ugryzienie pająka.
Ja jestem pająkiem zmutowanym przez ugryzienie człowieka. Pająk człowiek!
- Mam to w dupie, ja chcę po prostu kupić batonik – rzekł obojętnym głosem Andrzej. - Nie interesuje mnie to czy sprzedasz mi go ty, czy ta baba co tam sie wydziera z sufitu.
- Nie przerażam cię? - zapytał zdziwiony pająk człowiek.
- Wiesz co mnie przeraża? Mam dopiero 17 lat, a człowiek żyje średnio 71. Mi zawsze wiatr w oczy, więc wątpię że tak szybko dostąpię tego szczęścia. Pewnie dobiję dziewięćdziesiątki na tym chorym świecie, a potem umrę jakąś długą i bolesną śmiercią.
Pająk człowiek wzruszył się i postanowił po prostu dać Andrzejowi batonik, w końcu przejął całkowitą kontrolę nad spożywczakiem. Ale zanim poszedł poszukać batonika musiał otrzeć oczy z łez, tak bardzo szkoda było mu chłopaka.
- Kurwa! - Krzyknął mutant – Skleiłem sobie oczy siecią!
Kiedy stworzenie szarpało się ze swoją siecią wijąc się po podłodze i przeklinając swoją głupotę, Andrzej zdał sobie sprawę że nawet potwory są na tym świecie bardziej ludzkie niż ludzie. Nigdy dotąd nie spotkał nikogo, kto zapytałby go dlaczego jego twarz jest cały czas ponura. A co dopiero przejąć się jego losem tak bardzo by uronić łzę?
- Posłuchaj chłopcze – Powiedział pająk człowiek leżący na podłodze, już całkiem zaplątany we własną sieć – Nie jestem częścią tego chorego świata. Niejedno mieszkanie zwiedziłem, wiele much i komarów upolowałem. Kiedy nic nie było w sieci, chodziłem po mieszkaniach i obserwowałem ludzi. Jako obserwator z zewnątrz widzę doskonale jak głupie jest to miasto, jak głupi jest ten kraj. Jak się nazywasz?
- Andrzej. - Odpowiedział, wiedząc doskonale jakie padnie kolejne pytanie.
- A nazwisko?
- Nie mam nazwiska – Powiedział zaciskająć pięści – To jest...
- ... pojebane – Dokończyła bestia za Andrzeja. - Jakie nazwiska? Jakie przeznaczenie? Dlaczego człowiek nie może robić tego co lubi, tylko to co sugeruje parę literek za imieniem?
- Ty nie jesteś człowiekiem, więc co cię to obchodzi.
- Jestem w połowie, więc mam prawo do połowy własnego zdania.
- Nie masz żadnego prawa, bo nie masz nazwiska.
- POMOCY! - Wtrąciła się Jadwiga Kasjerka – Czuję, że zaraz...!
Spadła. Sieć nie wytrzymała, w końcu jej twórca jest tylko w połowie pająkiem. Zwróciła jednak na siebie uwagę kreatury.
- Ej, ty – zapytał kobietę – ile to jest pięć razy osiem?
- Nie mogę odpowiedzieć – rzekła bez wstydu – związana nie mogę użyć kalkulatora.
- To na jaką cholerę pracujesz w sklepie, skoro nie potrafisz nawet tabliczki mnożenia?
- Co to za pytanie? Nazywam się Jadwiga Kasjerka! Jestem dumną radną Kasjerowa i możesz być pewien, że lada dzień cię złapią i zatłuką największym kapciem jaki tylko da radę stworzyć szewc.
- Panie pająku – Powiedział z szacunkiem Andrzej, co raczej nigdy mu się nie przytrafia – Dlaczego pan tak właściwie zaatakował ten sklep?
- Zapytałem, czy mogę podejść do lampy owadobójczej, bo od czasu mutacji muszę zjadać więcej much. No i ta baba powiedziała że mi ich nie odda za darmo, a sprzedać też nie sprzeda bo nie mają kodu kreskowego i nie może ich zeskanować.
Pogawędkę przerwało wtargnięcie antyterrorystów. Nakazali Andrzejowi opuścić sklep,
a pająka człowieka potraktowali miotaczem ognia. Chłopiec w zadumie obserwował dym wydobywający się z okien sklepowych, aż po pewnym czasie poczuł że coś jest nie tak.
- Nie kupiłem batonika – zesmucił się i poszedł do domu.

czwartek, 8 września 2016

Lawl #1

Bogactwo albo bieda. Władza albo bezsilność. Prestiż albo pogarda. Sława albo zapomnienie. Szczęście albo pech. Zdrowie albo choroby. Mówi się, że każdy z nas ma jakieś swoje przeznaczenie. Czyli każdy świadomy wybór człowieka nie jest jego świadomym wyborem, bo i tak wszystko jest gdzieś "zapisane". Ale gdzie?
- Nazwisko? - zapytała pani Sekretarka.
- Nie ma. Ale mam na imię Andrzej.
- Nie ma nazwiska - nie ma legitymacji. Przyszłości zresztą też. Do widzenia.
- Zaskrażę panią do pani Dyrektor.
- Proszę bardzo, tylko wypełniając skargę należy podać swoje imię i nazwisko. NAZWISKO!
W świecie gdzie nazwisko jest wszystkim, załatwianie spraw przychodzi Andrzejowi bardzo ciężko. Jeździ na biletach normalnych, nie dostaje nigdzie zniżek dla uczniów, w ogóle nie ma żadnych ulg. Po prostu prawnie nie istnieje. Do szkoły dostał się tylko i wyłącznie dlatego, że w dokumentach o przyjęcie w polu "Nazwisko", jego ojciec wpisał "Nie ma" i wzięli go za obcokrajowca.
- Justyna Neurolog – czyta listę pani Nauczycielka.
- Jestem! - odpowiada dziewczynka, która z pewnością w przyszłości będzie zajmować się schorzeniami obwodowego układu nerwowego.
- Andrzej... Nie Ma
- Nie ma - odpowiada chórem klasa.
No i nie wiadomo czy jest, czy po prostu z pasją je gile pod ławką i klasa przywołuje go do świata żywych. Tak, są ludzie co tak robią i nie należy się z tego śmiać... oraz podawać im ręki.
A takie sytuacje jak powyższa zdarzają się dość często, ponieważ uczniowie liceum numer 2 w Kasjerowie nie pałają do niego sympatią. Jest prześladowany, bity, opluwany. Co prawda człowiek jedzący gluty śliny się nie boi, no ale problem przemocy w szkole rozwiązać jest ciężko. Andrzej więc ucieka ze szkoły, potem wzywani są jego rodzice, oni udają że się za niego wstydzą, a on potem udaje że już nigdy tego nie zrobi. A wy uciekaliście bo lekcje były nudne, no to patrzcie teraz jakie ludzie potrafią mieć problemy. Przecież jakby złamali mu nos, to nie mógłby się dokopać do swoich cennych złóż...
Jako że wizytę w sekretariacie nasz Andrzejek odbył po lekcjach, jego kolejnym krokiem było wyżalenie się rodzicom o swoich problemach:
- Tato! Mam już tego dość! - Krzyknął Andrzej wbiegając do kuchni i rzucając plecakiem o podłogę.
- Ja też uważam, że jesteś już za duży na jedzenie własnych gilów. - odpowiedział Michał – A poza tym tata jest w łazience.
- Ale ja mówię do ciebie, a nie do Zbyszka.
- Ale ja jestem młodszy od Zbyszka, więc jestem tatusiem, a nie tatą.
- Wiesz co... - zabrakło Andrzejowi słów, ale a po chwili kontynuował – dlaczego los nie mógł mi zabrać słuchu zamiast nazwiska?
- Bo to bardzo ważny zmysł MÓJ synu. - Odpowiedział ze spokojem Michał.
- Twój? - Zdziwił się Andrzej – Przecież nie dostaliście praw do opieki nade mną. Nie mając nazwiska, ja prawnie nie istnieję.
- Zarejestrowaliśmy cię ze Zbyszkiem jako zwierzątko.
- To przeciez nienormalne! - oburzył się Andrzej.
- No wiemy, w urzędzie też nam powiedzieli że nie daje się imion ludzkich zwierzętom.

Wpatrując się w podłogę, Andrzej przez kilka chwil starał się objąć rozumem ten cały absurd. Następnie zabrał swój plecak i głosem całkowicie pozbawionym emocji powiedział:
- Wychodzę. Idę się zabić.
- Tylko wróć przed 18. Jesienią szybko się ściemnia. - Ostrzegł "swego" syna Michał.
Chłopak oczywiście nie chciał się zabić. Ksiądz powiedział mu kiedyś, że po śmierci bez nazwiska nie przyjmą go ani do nieba, ani do piekła. Będzie szybował w nicości wspominając wszystkie chwile swojego beznadziejnego życia. Wędrując po podwórku, postanowił skierować swoje kroki do pobliskiego sklepu spożywczego.