Nowe strony Lawla w poniedziałki i czwartki

Nowe strony Lawla w poniedziałki

Nie wiem, o której godzinie. Zadajecie zbyt wiele pytań na raz.

wtorek, 11 października 2016

Lawl #10

Od wyścigu kaczek minęło jakieś 30 minut:
- Jaka słodka cisza – Zachwyca się Zbyszek – Widzisz Andrzej? Czasem potrafisz nie być wkurwiający!
Po pochwaleniu syna, odwrócił głowę w jego kierunku by zobaczyć jego zadowoloną minę.
- Mogłem kurwa się domyślić.
Tymczasem Andrzej od prawie 20 minut siedzi wpatrzony w pięciozłotówkę, która z powodu nadzwyczajnego jesiennego upału została przez kogoś wdeptana w asfalt Próbował kilka razy oderwać ją od podłoża, ale połamał sobie na niej wszystkie paznokcie i pokaleczył palce.
- Pierdol się! - usłyszał głos nieopodal
- Tato... daj mi już święty... Tato?!
Andzej zdał sobie sprawę, że Zbyszka nie ma w pobliżu. Wulgaryzmy wypowiedział pewien łysy gość w dresie, który próbował ukraść przypadkowej kobiecie kołnierz ortopedyczny. Niechlubny czyn został jednak powstrzymany przez pewnego szlachetnego, dobrze zbudowanego mężczyznę.
- Potrzebuję tego kołnierza! Całe życie chodzę z głową w dół, wszyscy śmieją się ze mnie, że nie mam pewności siebie. Żadna dziewczyna mnie nie chce, ostatnio nawet umówiłem się z karłem, żeby nie zwracała uwagi na mój nawyk. I wiesz co mi powiedziała? - Żali się dresiarz
- Gówno mnie to obchodzi, ściągaj to z szyi i oddaj tej pani – Rozkazał bohater złodziejowi
- Powiedziała, że chodziłaby ze mną, ale widzi że chodzę na chemioterapię i ona nie chce cierpieć jak umrę na raka.
- Jak nie oddasz kołnierza, to poważnie umrzesz i to wcale nie na raka.
- Nie oddam!
Siłacz złapał złoczyńcę za kurtkę, i wyciągnął rękę do jego karku, by zerwać z niego kołnierz. Jednak zanim zdążył to zrobić, ortalion puścił i dresiarz upadł na głowę uszkadzając sobie kark.
- Teraz... Teraz możesz oddać pani kołnierz, dziękuję – Powiedział z bólem w głosie przestępca, świadom tego że z urazem karku dostanie swój własny kołnierz
Bohater zdjął z niego kołnierz i odwrócił się by pójść w stronę okradzionej kobiety. Kiedy miał już zrobić pierwszy krok, ktoś stanął na jego drodze.
- Ale pan jest silny, podniósł pan go jedną ręką! - Krzyknął z zachwytu Andrzej
- Przejdź, pani cierpi.
- Ja też cierpię! Pan zobaczy moje zniszczone dłonie!
- Rany boskie! Jak mogę ci pomóc?!
Silny pan miał pewną słabość, mianowicie nie potrafił przejść obok czyjegoś cierpienia obojętnie. Widząc poniszczone dłonie Andrzeja zapomniał całkowicie o okradzionej pani. Biedaczka nie mogła o sobie przypomnieć, ponieważ straciła przytomność z bólu, po tym jak straciła usztywnienie dla karku. Bohater udał się z Andrzejem na miejsce pięciozłotówki wtopionej w asfalt.
- Po co panu to kółko? - Zapytał Andrzej widząc kołnierz w ręce dobroczyńcy
- Nie pamiętam... - Odpowiedział siłacz i rzucił nim za siebie
Chłopak wskazał wielkoludowi pięciozłotówkę. Siłacz uśmiechnął się, podwinął rękawy i pewnym ruchem wbił dłonie w asfalt, tak jakby był wykonany z plasteliny. Zacisnął zęby i wyrwał kawałek chodnika razem ze wtopioną w niego monetą. Następnie rzucił tym kawałkiem o chodnik, który roztrzaskał się na kawałki. Moneta potoczyła się zaś parę metrów dalej. Kiedy Andrzej otrząsnął się z szoku, po tym co zobaczył, poszedł za monetą. Kiedy już się po nią schylał, dziwny, wielki robak przemknął przed nim i zwinął mu pięciozłotówkę sprzed nosa. Stworzenie szybko uciekło z łupem do szczeliny przy krawężniku.
- Moje batoniki – Zajęczał Andrzej płaczącym głosem
Siłacz nie widział całej sytuacji. Zajęty był wypełnianiem dziury w chodniku potrzaskanymi fragmentami bryły, którą z wyciągnął wcześniej z podłoża. Kiedy skończył, podszedł do chłopca
i zauważył łzy kapiące mu po policzkach. Pomyślał, że to z radości więc zadowolony z udzielenia komuś pomocy, klepnął chłopaka po ramieniu.
Andrzej posiniał na twarzy i cała droga rowerowa usłyszała jak ryknął z bólu. Okazało się, że "lekkie" klepnięcie siłacza połamało mu kości.
- To chyba najdziwniejsze podziękowanie jakie w życiu widziałem – Zdziwił się siłacz.

czwartek, 6 października 2016

Lawl #9

- Dlaczego taka trucizna sprzedawana jest w sklepach każdemu? A co jeśli kupią ją dzieci, które nie potrafią czytać? - Zastanawiał się Andrzej.
Kiedy wypowiadał słowo "dzieci", przypomniały mu się nieletnie bydlęta, które dręczyły go przez całą szkołę podstawową. Im bardziej je wspominał, tym bardziej przestało mu zależeć na ich losie.
- A niech żrą – Stwierdził, po czym poszedł wyrzucić papierek do kosza. Wygląda na to, że bardziej zależało mu na losie planety niż ludzi. Zaczął nawet poważnie myśleć nad zostaniem weganem, ale jego rozważania przerwało mocne klapnięcie w tył głowy.
- Podnoś je i zakładaj – Nakazał synowi Zbyszek, który rzucił Andrzeja sandałami w głowę.
- Dlaczego mnie rzuciłeś? Nie mogłeś mi ich podać? - Oburzył się chłopak.
- A nie mogłeś zamknąć mordy kiedy się odezwałeś?
Andrzej zrozumiał aluzję, usiadł na chodniku i właśnie zamierzał założyć pierwszy sandał.
- Gdzie kurwa, zabieraj nogę! - Zezłościł się ojciec.
- O co ci chodzi, przecież kazałeś mi je założyć.
- Ale zdejmij skarpetę!
- Nie nosi się skarpet do sandałów?
- Nie no, nosi. Ale nie upierdolone błotem!
Kiedy Andrzej uporał się z założeniem sandałów, wyruszył razem ze Zbyszkiem na miasto. Takie styuacje, kiedy spędzają razem czas, zdarzają się bardzo rzadko. Jeśli już do tego dochodzi, to w zasadzie niewiele się do siebie odzywają.
- Jak było w pracy? - Spróbował przerwać milczenie Andrzej
- Przecież pracuję w domu kurwa – Odpowiedział Zbyszek
Chłopak uznał to za dziwne, ponieważ nigdy nie wydział, żeby jego ojciec robił w domu cokolwiek produktywnego. Jaki mógł być zawód, a co za tym idzie nazwisko Zbyszka?
- A jaki masz zawód? - Zapytał Andrzej. Trochę głupio było mu pytać ojca o nazwisko.
- Pie... - Odpowiadał Zbyszek, ale nagle coś rozproszyło jego uwagę.
Rodzinka znajdowała się na dość długiej trasie rowerowej ciągnącej się wzdłuż rzeki. W pobliżu organizowany był wyścig kaczek po rzece. W chwili, kiedy Zbigniew odpowiadał na pytanie, rozległ się sygnał do startu.
"Piekarz? Pielęgniarz?" Zastanawiał się Andrzej – "A może coś jeszcze bardziej niesamowitego, tylko co? Zawodów jest przecież wiele..."
- Kaczki są takie majestatyczne – Opowiadać zaczął Zbyszek – Żaden inny ptak nie odbiera od ciebie kąska bułki z taką wdzięcznością, przy każdym kłapnięciu dziobem zdają się dziękować i życzyć wszystkiego najlepszego swojemu darczyńcy. Wiesz w ogóle dlaczego one są lepsze niż takie gołębie? Bo potrafią pływać! Mają takie super stópki i zapieprzają jak motorówki! Zobacz tylko, ja się znam na rzeczy, wygra ta z ósemką!
20 minut później:
*Wygrywa numer osiem! Gratulacje* - Rozległ się głos z głośnika
- Mówiłem ci kurwa, ta z ósemką miała takie udka, że nie było chuja żeby przegrała!
- Szkoda, że się spóźniliśmy, mogłeś postawić na nią pieniądze!
- A właśnie, jaki był kurs na ósemkę? - Zastanawiał się Zbyszek, po czym poszedł w kierunku kasy i zadał takie pytanie. Po otrzymaniu odpowiedzi wrócił do Andrzeja chwiejnym, niepewnym krokiem i odpowiedział:
- Siedemdziesiąt dwa do jednego. Za piątaka miałbym ponad trzy i pół stówy.
- A tak właściwie, skąd tak dobrze znasz się na kaczkach? - Dziwił się syn zdolnościami ojca
"Zaraz, czy on mówił o dawaniu bułek kaczkom? Chyba faktycznie jest Piekarzem i po prostu oddaje niesprzedane, wyschnięte resztki kaczkom! Polubił je i zaczął o nich dużo czytać, to zaczyna mieć ręce i nogi!" - Andrzej czuł, że rozwiązanie zagadki nazwiska jednego z ojców, jest już na wyciągnięcie ręki.
- Po prostu bardzo lubię kaczki... - Odpowiedział enigmatycznie Zbyszek.
- Więc jaki jest twój zawód? Pie...
- Pierdol się – Ryknął Zbyszek, nie mając zamiaru dzielić się z synem tą informacją
Potem szli dalej, po drodze rowerowej, jak za starych dobrych czasów. W milczeniu.

poniedziałek, 3 października 2016

Lawl #8

Nieopodal domu, Andrzej poczuł potrzebę by usiąść na ławcę i zastanowić się nad kilkoma sprawami. Do tej pory nie uzyskał odpowiedzi na nurtujące go pytanie: jak należy jeść batonik?
Obracał, przybliżał, oddalał. W końcu postanowił wyjąć go z papierka.
"Być może jest na nim jakaś strzałka" – pomyślał. Wielkie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że owa strzałka rzeczywiście tam jest. Po chwili euforii nastąpiła kolejna bolączka: "Na co wskazuje ta strzałka? Na początek, czy na koniec?". Po dłuższych przemyśleniach, Andrzej zdecydował że zje środek batonika i wywali obie końcówki. Po spożytym posiłku, położył obok siebie na papierku dwie końcówki batonika i przyglądał im się dokładnie. W końcu czymś się muszą różnić, skoro jedna jest trująca.
- Będziesz to jadł? - Zapytał go człowiek w brudnym ubraniu, strasznie wychudzony.
- Nie... - Odparł bez namysłu Andrzej.
- Dziękuję ci dobry chłopcze – Uradował się chudzielec i błyskawicznie pochłonął resztki. - Jestem ci teraz dozgonnie wdzięczny. Powiedziałbym nawet, że aż po grób.
"Grób?" - zastanawiał się Andrzej – "Czyżby zjadł te końce wiedząc że po nich umrze?"
- Pozwól, że się przedstawię młodzieńcze. Nazywam się Wiesław Bezdomny. A jak ciebie zwą?
- Andrzej... Po prostu.
- Jesteś obcokrajowcem?
- Nie. Po prostu Andrzej. Nie mam nazwiska.
- Uwierz mi, że oddałbym wszystko by być na twoim miejscu. Tylko kurwa nie mam niczego. Jestem chorym człowiekiem w chorym świecie. Moje nazwisko jak jakaś zaraza przeszło z moich rodziców na mnie i skazało mnie na takie życie. Bez nadziei na poprawę. A ty masz kartę czystą!
"Mylisz się. Ja nawet nie istnieję" – pomyślał Andrzej i zacisnął zęby – "Nawet nie wiem kto mnie urodził, nie pamiętam skąd naprawdę pochodzę, a na domiar złego dwóch facetów adoptowało mnie jako zwierzaczka". Kiedy tak wyliczał ile nieszczęść go spotkało, Bezdomny nagle runął z ławki na ziemię i się nie podnosił.
Andrzej przeraził się. Co, jeśli ktoś widział go częstującgo biedaka końcówkami batonika? Nie chciał spędzić reszty życia w więzieniu.
- O Boże! Tam leży człowiek! - Krzyknęła kobieta przechodząca obok przypadkiem.
- Pani się nie boi, to mój dziadek, śpi sobie tylko
- Skoro tak, to w porządku – Stwierdziła kobieta i poszła być zbędną postacią gdzie indziej.
Kiedy tylko zniknęła z widoku, Andrzej czym prędzej uciekł z miejsca "zbrodni" i poszedł do domu. Starał się sprawiać wrażenie, jakoby nic niezwykłego go dzisiaj nie spotkało.
- Cześć taty! - Krzyknął w progu mieszkania.
- Co chcesz kurwa ukryć – Odpowiedzial Zbyszek
- Ja... nic! Przecież zachowuję się tak jak zawsze. Zobacz, nawet nie wytarłem butów tak jak zwykle i zaraz mnie okrzyczysz, że nie wchodzę do chlewu tylko do mieszkania.
- Jakich kurwa butów? - Patrzył zdziwiony Zbyszek na stopy Andrzeja.
Wtedy to chłopak dopiero zorientował się, że stoi w środku domu w skarpetach ubrudzonych błotem. Widząc minę zdenerwowanego Zbyszka, uciekł z domu by oddać się w ręce policji.
- Wracaj tutaj gnoju! Myślisz, że będziemy ci z tatusiem co chwilę kupować nowe buty?!
Kiedy Andrzej przybył na miejsce gdzie spotkał Bezdomnego, okazało się że jego ciało gdzieś zniknęło. Zdziwił się, ponieważ nie słyszał by jechała tam policja lub pogotowie.
Pół kilometra dalej, Bezdomny szedł z radością do noclegowni. Nie dość, że pojadł, to jeszcze kamyki nie wbijają mu się w stopy, bo wreszcie ma własne buty.
- Szkoda mi chłopaka, nie ma nazwiska, a teraz też i butów. Ale tym bardziej w jego sytuacji przyda mu się taka lekcja życia. - Usprawiedliwiał się biedak
Nagle poczuł się źle, zaczął wymiotować i mocno kręciło mu się w głowie. Wreszcie stracił równowagę i niefortunnie upadł na ziemię rozbijając sobie głowę o krawężnik. Obrażenia były tak poważne, że nie udało się go uratować.
Andrzej nie chcąc wracać do domu, siedział na ławce i czytał informacje z papierka po batoniku: "Produkt może zawierać śladowe ilości orzechów arachidowych"

czwartek, 29 września 2016

Lawl #7

Szczęśliwy Andrzej szedł z łupem do domu. Po wielu bolesnych przeżyciach wreszcie miał upragniony batonik tylko i wyłącznie dla siebie. Zwlekał on jednak z decyzją o skonsumowaniu słodyczy, chciał przeciągnąć w czasie tę radosną chwilę jak najbardziej się dało. Kiedy oglądał opakowanie, w oczy rzuciło mu się jedno zdanie:"Najlepiej spożyć przed końcem"
- Ale którym końcem - Zastanawiał się Andrzej – Przecież batonik ma dwa końce.
Były tam też jakieś cyferki, ale Andrzej nie zawracał sobie nimi głowy. W końcu nigdy nie lubił matematyki. Słyszał kiedyś o trujących końcówkach bananów, więc w obawie o własne życie postanowił poszukać pomocy u przechodniów. Niestety, każdy omijał go szerokim łukiem. Być może powodem była ślina, która nadmiernie toczyła mu się z ust na samą myśl o przekąsce. Po dłuższej chwili okazało się, że jednak nie całym społeczeństwem zawładnęła znieczulica.
- Dzień dobry chłopcze – Powitał go serdecznie nieznajomy, dorosły człowiek.
- Dzień dobry... - Odpowiedział niepewnie Andrzej. Wyraźnie nie ufał przechodniowi.
- Czy chcesz stać się lepszym od innych? Chcesz unieść się nad nimi i pluć na nich z góry?
- Nie, chcę tylko zjeść batonik ale nie wiem który koniec się wyrzuca.
- Pokaż mi ten batonik...to ci podpowiem – zaproponował mężczyzna.
- A obiecuje mi pan, że sam go nie zje?
- Przysięgam!
- Proszę – Powiedzial Andrzej wręczając batonik nieznajomemu. Ten natomaist zrobił rzecz nieoczekiwaną. Rzucił batonikiem o ziemię, rozdeptał i splunął na Andrzeja.
- Ty niższa formo życia! My, weganie, jesteśmy o 20... nie, o 50 procent lepsi od was! Nie pozwolę wam wykorzystywać krów do produkcji czekoaldy!
Dla naszego bohatera, czas się jakby zatrzymał. Wewnątrz głowy słyszał obijające się echo tupnięć, które zniszczyły jego smakołyk. Potem nastała cisza. Przed oczami zrobiło mu się czarno, by zaraz potem widzieć wszystko w odcieniach krwistej czerwieni. Pierwszy raz w życiu miał ochotę kogoś poturbować.
- Mowę ci odebrało? - Wyśmiewał się weganin – No tak, przecież nie masz siły mówić, skoro nie zjadłeś swojej barbarzyńskiej przekąski!
- Chcesz zobaczyć ile mam siły? - Odpowiedział Andrzej. Jednak barwa głosu, który wydobył się z jego ust, wcale nie przypominała jego piskliwego głosiku. Ten budził przerażenie, był pozbawiony wszelkich emocji.
Nagle poczuł klepnięcie w ramię. W jednym momencie, wszystko wróciło do normy. Przed jego oczami pojawił się nowy nieznajomy człowiek, który w wyciągniętej w kierunku Andrzeja ręce trzymał cały, nienaruszony batonik.
- Trzymaj – Podarował Andrzejowi batonika, po czym odwrócił się w kierunku weganina.
- A ty to kto, jego tatuś? - Szydził z przybysza weganin. - Gówniarz nie jest zbyt duży, by przychodzili po niego rodzice?
Nie usłyszał jednak odpowiedzi na żadne z tych pytań. Zamiast tego zobaczył otwartą dłoń skierowaną w jego stronę.
- Liczę do trzech – Ostrzegł przybysz
- Chcesz się bić?
- 3...
- Nie rozumiesz chyba, jestem weganinem!
- 2...
- JESTEM O 89 PROCENT LEPSZY OD CIEBIE TY GŁUPI ŚMIECIU!
- 1...
- JESTEM... - Nie dokończył. Mimo, że przybysz nawet nie drgnął, to weganin nagle poczuł jak strach ściska jego gardło i klatkę piersiową. Poczuł zimno, jakby wyszedł na dwór bez ubrań w środku stycznia. Chciał uciekać jak najdalej, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. W końcu nie wytrzymał, stracił przytomność i padł na ziemię.
Przybysz natomiast odszedł bez słowa, choć właściwie jego już tam nie było zanim weganin upadł na chodnik. Andrzeja interesował jednak tylko batonik w jego dłoni:
- Tego też należy spożyć przed końcem – Posmutniał i poszedł w swoją stronę.

poniedziałek, 26 września 2016

Lawl #6

 Pobity do nieprzytomności Andrzej trafił do gabinetu Pielęgniarki. Przez kilka godzin majstrowała przy jego twarzy, do momentu aż obudziła go wkładając mu tampon do nosa.
- Michał, czemu znowu wkładasz mi palec do nosa jak śpię... - Marudzil zaspany Andrzej.
Pielęgniarka po chwili niezręcznej ciszy, postanowiła zażartować nieco z pacjenta:
- To nie jest palec – Powiedziała łaskocząc go swoimi włosami dookoła nosa
Andrzej przerażony wyskoczył z łóżka i ustawił się tyłem do ściany, zakrywjąc twarz dłońmi. Stojąc pod ścianą zauważył mnóstwo krwi wokół obrotowego krzesełka po drugiej stronie gabinetu.
- Nie wiem jak to zrobiłeś, ale chłopak który trafił tu z tobą będzie musiał nauczyć się podcierać dupę stopami. Chyba, że trafi na chirurga który zna się na puzzlach.
- Pamiętam, że negocjowaliśmy, a potem nagle rzucił się na mnie z pięściami.
- Czyli nie masz zaników pamięci... - notuje Pielęgniarka – Masz zawroty głowy? Nie masz problemów ze wzrokiem?
- Nie, nic z tych rzeczy.
- Strasznie cię pobił, przykładałam chyba tony lodu do twojej twarzy, ale dalej wyglądasz okropnie.
Andrzej podszedł do lustra, rzucił okiem na swoje odbicie i zrezygnowanym głosem odpowiedział:
- To moja normalna twarz.
Pół godziny niezręcznej ciszy później, Pielęgniarka postanowiła nieco się zrehabilitować:
- Mogłam po prostu nieco pomylić się w ocenie, ten tampon w nosie trochę zmienia sposób postrzegania rysów twarzy, przedłuża jej owal, odbiera powagę...
- Mogę wziąć sobie ten długopis? Nie miałem nigdy takiego co klika.
- Jasne, a nie jest ci przykro za to co powiedziałam?
- A co pani powiedziała? *klik* Ah, pamiętam. Że wyglądam okropnie. *klik* Nie, nie winię panią. Słyszę to codziennie, więc może coś w tym jednak jest. *klik*
Pielęgniarka w myślach przeklinała Andrzeja:"Oddawaj natychmiast mój ulubiony długopis, ty pierdolony wybryku natury".Ale on nie imał takiego zamiaru, wręcz nie posiadał się ze szczęścia, że może teraz klikać do woli.
- *klik* Czy jestem już zdrowy, mogę już iść? - Zapytał Andrzej spiesząc się do domu. Miał przecież iść ze Zbyszkiem na miasto.
- Poczekaj chwilę, muszę jeszcze wykonać kilka badań – Pielęgniarka próbowała zyskać na czasie – Tylko gdzie ja schowałam stetoskop...
Szukając sprzętu w szafce, odkładała na stolik obok różne przedmioty, które przeszkadzały jej w poszukiwaniach. Nie mogła przestać myśleć nad sposobami na zamordowanie Andrzeja, który podstępem przechwycił jej ulubiony długopis. "Tak nie wolno" – Podpowiadało jej sumienie. Ale złość po utracie jej najcenniejszego przedmiotu stawała się coraz silniejsza..
- Odzyskam go mamo, choćby nie wiem co – Poprzysięgła.
- Co pani mówiła? *klik**klik*
- Ja? Mówiłam że... odzyskam twoje zdrowie. I wcale nie żywię do ciebie urazy za to, że zabrałeś mi długopis który kupiła mi mama na 5 minut przed swoją śmiercią. Do dzisiaj pamiętam jak powiedziała "Nic więcej ci już nie kupię ty chciwa gówniaro". To był pierwszy raz kiedy nie kłamała, a ten długopis jest tego pamiątką.
- Uspokoiła mnie pani trochę. *klik* Zastanawiałem się czy to tak w porządku zabierać pani taki ładny długopis, ale skoro pani uważa że nie ma problemu, to nie muszę już się obwiniać.*klik*
"Mamo, będziesz miała gościa w piekle. Poczekaj parę chwil" – W tym momencie nie było już mowy o wyrzutach sumienia. Pielęgniarka w szale złapała za pierwszy lepszy przedmiot z szafki i wymierzyła nim w pacjenta
- BATONIK!!! - Ucieszył się Andrzej widząc batonik w dłoni Pielęgniarki, skierowany w jego stronę. Z radości nieświadomie rzucił długopisem gdzieś za siebie, chwycił przysmak i cały w skowronkach opuścił gabinet.
Pielęgniarka nie mogąc nadziwić się takiemu obrotowi spraw, upadła na kolana i na czworaka poszła pod ścianę po upuszczony długopis. Czuła największą ulgę w swoim życiu... dopóki nie spróbowała kliknąć. Zamiast sympatycznego *klik*, usłyszała.... *trach*
- Obyś się udławił skurwysynie.

czwartek, 22 września 2016

Lawl #5

 Kiedy Andrzej dotarł do szkoły, jego uwagę zwróciło niecodzienne poruszenie. Wszyscy kierowali się w stronę sklepiku szkolnego.
"Czyżby rozdawali batoniki?" - Zastanawiał się Andrzej i postanowił to sprawdzić. Na miejscu okazało się, że sklepik był zamknięty, a podłoga w jego pobliżu niemalże w całości byla pokryta kałużą krwi.
- No nie. Jak zwykle się spóźniłem. - Zesmucił się Andrzej opuszczając głowę w dół. Wtedy to na podłodze zauważył jakąś kartkę. Czyżby kupon rabatowy na batoniki?
"Rzegnaj świecie" – taki napis widniał na kartce, która wylądowała w koszu.
- Te Andrzej! Co ty tam wyrzuciłeś do śmietnika?! - Krzyknął z końca korytarza "kolega" z klasy, Krystian Pucybut.
- Kupon rabatowy na batoniki. Wyrzuciłem go bo i tak nie mam pieniędzy – Odpowiedział Andrzej wzruszając ramionami.
Nagle podłoga zaczęła się trząść, a charakterystyczny szkolny szmer zamienił się w okrzyki bojowe przeplatane piskiem halówek. Około setka uczniów pognała w stronę śmietnika i zaczęła się walka o kupon. No i w efekcie krwi było tam potem jeszcze więcej. Nasz bohater postanowił jak najszybciej, ale po cichutku opuścić plac boju. Nie chciał myśleć co stanie się z nim jak prawda wyjdzie na jaw. Kiedy szedł przez korytarz, usłyszał głos mówiący do niego zza pleców.
- Jak tłum się zorientuje, jesteś martwy jak pani Sklepikarka. - Zapewnił Krzysztof Detektyw, uczeń z 2b, czyli klasy wyżej niż Andrzej. - Fuzja z Kasjerowem, krew, pożegnalna kartka, zamknięty sklepik. Wszystko wskazuje na to, że Sklepikarka podcięła sobie żyły zamknięta w sklepiku. Nie chciała czekać aż Kasjerzy zabiorą jej wszystko. Zastanawiasz się jak na to wpadłem? Powiem ci bo zdaje się, że nie znasz tu ludzi. Nazywam się Detektyw Krzysztof. Potrafię rozwiązać wszystkie zagadki.
- Wszystkie? - na twarzy Andrzeja zarysowało się zainteresowanie rozmówcą.
- Jasne, ale nie ma nic za darmo.
- Dam ci pół batonika.
- Żartujesz? Mam jeść po tobie ośliniony batonik?
- Możesz jeść pierwszy jak chcesz.
- Zgoda. Więc jaki jest twój problem?
- Chodź tu bliżej, nikt nie może tego usłyszeć.
Krzysztof zbliżył się i Andrzej zaczął mówić do niego szeptem.
- Ostatnio wypadł mi ostatni mleczak i-
- I chcesz wiedzieć dlaczego miałeś jeszcze mleczaka w liceum?
- Daj mi skończyć. Włożyłem mleczak pod poduszkę, a rano go tam nie było.
- I pewnie nie było pieniążka.
- Zgadza się. Nie było pieniążka.
- Chcesz żebym pomógł ci złapaćzłodzieja zęba, byś mógł dostać za niego pieniążek?
- Wystarczy mi sam pieniążek. Masz jakiś dla mnie?
- Poczekaj. Chcesz żebym dał ci pieniążek, a ty kupisz sobie batonik i dasz mi zjeść połowę?
- Możesz też wziąć papierek, jeśli chcesz. Ale na tym koniec negocjacji.
- Mam lepszy pomysł. Ja zaraz spuszczę ci wcir, a ty pozbierasz swoje zęby i kupisz sobie batoniki tylko dla siebie.
- A jak mam je pogryźć bez zębów debilu?
Andrzej przesadził i dostał obiecany wcir. Oczywiście nikt nie starał się w to mieszać, #spoleczenstwo i te sprawy. Zresztą kto by stawał w obronie "dziwoląga bez nazwiska". Kiedy Krzysztof zmęczył się obijaniem twarzy Andrzeja, wstał, splunął na przeciwnika i patrząc na swoje zakrwawione ręce przeraził się. "Posunąłem się za daleko" – pomyślał, po czym popatrzył na Andrzeja. Był cały we krwi, ale coś było nie tak. Na jego twarzy nie było nawet najmniejszej rany. - - Ta cała krew... jest moja?! Połamałeś mi ręce skurwysynie! - Krzyczał wściekły Krzysztof.
Jednak Andrzej nie słyszał, nie dlatego że mial to w dupie.

Po prostu z bólu stracił przytomność.

poniedziałek, 19 września 2016

Lawl #4

 Następnego dnia rano, wszystko było po staremu:
- Andrzej! Wstawaj do szkoły! - Krzyknął z kuchni Michał.
- Minutka... - jęknął Andrzej przewracając się na drugi bok
- No chodź tu, zrobiłem ci śniadanie!
"Śniadanie?" - zastanawiał się Andrzej – "On nie potrafi zrobić nic innego niż- "
- MIELONE CI STYGNĄ GNOJU! - Wydarł się Zbyszek, widać nie w humorze.
- Już idę... - Odpowiedział Andrzej podnosząc się powoli z łóżka. Zastanawiało go, dlaczego przy każdym ruchu głowy odczuwa ból w karku... oraz dlaczego Michał nie nauczył się przez tyle lat robić nic innego niż mielone. Mógłby chociaż schabowe raz w życiu zrobić.
Kiedy dotarł do kuchni i usadowił się na taborecie, coś dziwnego zwróciło jego uwagę.
- Zbyszek, zmieniłeś sweterek?
- TO BYŁ GOLF PO DZIADKU KURWA – Krzyknął Zbyszek, cały czerwony na twarzy. Nawet oczy miał całe czerwone
- Proszę cię Andrzej, nie denerwuj Zbyszka – uspakajał sytuację Michał – Całą noc twój tata opłakiwał stratę swojego ulubionego sweterka
- GOLFA PO DZIADKU KURWA – Poprawił Zbyszek
Chłopak nie mogąc nadziwić się nowemu imidżowi Zbycha, z trudem odwrócił od niego wzrok. Kiedy jednak to się stało i popatrzył na talerz, coś się nie zgadzało.
- Bez ziemniaków? - Zdziwił się Andrzej – Z czym mam to zjeść?
- Andrzejku – westchnął Michał – Kto normalny je ziemniaki na śniadanie...
Zapanowała cisza.
- Czemu przykładasz dłoń do czoła? Masz gorączkę? - Zaniepokoił się tatuś zachowaniem dziecka.
- Tak po prostu... - odpowiedział, ale poczuł że już wcześniej w ten sposób przykładał rękę do czoła, ale nie mógł przypomnieć sobie kiedy.
- A ty siadaj i jedz Zbyszek, tylko może zmień sweterek bo sobie załatwisz kolejne ubranie.
- GOLF PO OJCU KURWA – Zbyszek w tym momencie miał chyba jakies 90% krwi z obiegu skumulowane w głowie. Nigdy w życiu nie był aż tak czerwony.
- Andrzejku, dzisiaj po szkole pójdziesz ze Zbyszkiem na miasto.
Chłopak spojrzał w stronę przekrwionego ojca i strach ścisnął mu gardło tak, że nie mógł przełknąć kęsa mielonego. Utknął mu w gardle i po krótkiej walce udało mu się udrożnić swój układ oddechowy.
- Idziemy kupić mu nowy sweterek? - zapytał Andrzej udając że przejął się stratą Zbyszka
- GOLF PO... - Zapędził się nieco Zbynio.
- Czyli nie nowy a używany?
- A WEŹ KURWA. MASZ KARĘ NA KOMPUTER KURWA.
- Przecież nie mam komputera.
- TO KUPIMY ŻEBYŚ MIAŁ
- Komputer?
- KARĘ
- Czy to konieczne, żebym szedł ze Zbyszkiem na miasto? Boję się o własne życie i zdrowie.
- Spokojnie – uspokaja Michał – przecież i tak codziennie wychodzisz z domu się zabić i jakoś zawsze wracasz.
- Nieprawda, wczoraj nie wychodziłem się zabić. Wróciłem i chyba musiałem pójść od razu spać, bo nic sobie nie przypominam. Ale śniły mi się dziwne rzeczy, że poszedłem do sklepu i-
Wypowiedź Andrzeja przerwały odgłosy Zbyszka dławiącego się kotletem.
- Już późno Adrzej, leć szybko do szkoły a ja pomogę Zbyszkowi – polecił Michał, a Andrzej posłuchał.
Kiedy drzwi od domu zamknęły się za chłopakiem, Zbyszek przestał się telepać jak opętany.
- Dał się nabrać – śmiał się Zbyszek i wziął kolejny kęs kotleta.
- Uspokój się, bo naprawdę się udławisz – przestrzegł Michał - Zbyszek? Jesteś siny na twarzy, wszystko w porządku?